Jest 18, ruszamy przez las do drabinki, odgłosy z Chomiczówki powoli zostają gdzieś z tyłu, zapach dymu z ogniska powoli ustępuje i las zaczyna dominować. Rozgrzana żywica, lekko wilgotna ściółka leśna... W końcu wczoraj padał deszcz, trawa jeszcze nie wyschła, na leśnych drogach gdzieś w cieniu gałęzi można jeszcze znaleźć kałuże... Idziemy... Grupa zbiera się powoli, ktoś tam jeszcze został, bo nie może znaleźć swojej czołówki, ktoś inny po prostu idzie powoli. Wędrujemy grupą około dziesięciu osób. W lesie panuje niemal idealna cisza, nie zadrży nawet jedna gałązka, nie zaśpiewa ptak... Cisza, czasem aż dziwna. Idziemy, gawędząc nieśpiesznie, wspominamy przeszłe dni... Wypływa temat ostatniego zlotu, dla nich ostatniego, dla mnie pierwszego w życiu. Zaczynam kojarzyć kto jest kim. Chrisa, jego towarzyszkę i kumpla pamiętam ze zlotu w Giżycku, prowadzący nas do drabinki też tam był. Obok mnie wędruje - jak się później dowiaduję - Sister ze swoim psem, ksywa divix, co prawda nazywa się inaczej, ale tu nikt chyba nie występuje pod swoim prawdziwym imieniem... Gelwe, Volvo, Makaron, Elvis, Sister, Chris, Ogurek (tak, tak przez takie U), Chomik... Pełen zestaw wariatów... :-)