Kolejnego dnia przymierzamy się do odwiedzenia tej samej mierzei ,ale droga lądowa. Po drodze przejeżdżamy przez Mikołajew coby zrobić zakupy. Nie wiem ile nam zejdzie na kosie i czy tam Beda sklepy. Przyda sie trochę żarcia, wina a Jarek postanawia zakupić lokalna kartę do telefonu aby mieć Internet. Pani w budce poleca mu siec ?life:)? bo ponoć ma najtańsze polaczenia. Sprawa wydaje się pozornie bardzo prosta: kupuje się kartę, cos tam zdrapuje, wpisuje jakiś kod w telefon i jeszcze pani musi gdzieś zadzwonić i odblokować i już można szaleć po necie o każdej godzinie dnia i nocy.
Ale to nie jest koniec tej historii... Ta historia trwa dalej... Bo Internetu jak nie było tak nie ma... Babka z budki uzbraja się w najmądrzejsza ze swoich min pt: ?jestem profesjonalna i na wszystkim się znam? i zaczyna zapamiętale Dziuba w klawiaturze jarkowego aparatu i wykonywać tajemnicze telefony. Nadal bez efektu. Okazuje się , ze trzeba w telefon wpisywać jakieś kombinacje literowo-cyfrowe pod nazwy użytkownika, jakieś hasła, kody dostępu , które przychodzą skądś semesami. Początkowo staramy się pomoc Jarkowi w miarę naszych możliwości: ja próbując wydobyć z pani co gdzie wpisać, a Marcin i toperz rozważając rożne funkcje budowy systemów komórkowych. Mija godzina, półtorej...