Ocena użytkowników: / 2
SłabyŚwietny 

Piwo pite w samotności nie niesie ze sobą takiego smaku jak pite w towarzystwie. Nie ten aromat, nie ten kolor, nie ta atmosfera. Może właśnie dlatego zdecydowaliśmy się z Chomikówką na przyjazd na Podlasie już w czwartek i rozbicie namiotu tuż przy poniemieckim schronie nocną, wietrzną porą. I czekać. Czekać na przybycie Bunkrowców, albowiem właśnie tam wyznaczyliśmy sobie kolejny punkt na nasze już cykliczne spotkanie wrześniowe. Czekała na nas linia radzieckich umocnień, czekały na nas schrony polskie i niemieckie, a przede wszystkim my czekaliśmy, żeby znów rozpalić ognisko i spędzić ze sobą trochę czasu. No i doczekaliśmy się.


Pierwsze światła samochodu skręcającego na polanę należały do bolidu z Torunia i Olsztyna. Oczywiście mieli ?dżipiesa?, oczywiście wiedzieli gdzie to jest, oczywiście zbłądzili? hi hi hi? no cóż, bywa. Ale polanka nie była już tak ponura i ciemna i zaczęła żyć własnym życiem. Po jakimś czasie pojawił się Chorzów, gdzieś tam pokazał nad ranem swą facjatę Szczecin i Gorzów, Poznań, a już około południa Aleksandrów i daleki Przemyśl. Nieobecni zostali oblani rzewnymi łzami, ale ile może trwać ?żałoba?? Przy pięknej pogodzie, lekkim wiaterku i słoneczku na niebie powędrowaliśmy sobie na zwiedzanie Szczuczyna i jego atrakcji.

Z naszym gospodarzem, Jurkiem, spotkaliśmy się na rynku, tuż obok posterunku Policji i zaraz obok gimnazjum. Swoją drogą ciekawe miejsce na posterunek ? tuż obok szkoły? jak rozumiem miejscowi gimnazjaliści nie należą do najgrzeczniejszych?? Mieszkaniec Szczuczyna, od dawna związany z tą ziemią opowiedział nam o historii miasta, które - choć niewielkie - miało swoje wielkie chwile. Najcenniejszym zabytkiem miasta jest kościół ufundowany przez Jana III Sobieskiego niedługo po Wiktorii Wiedeńskiej dla uczczenia zwycięstwa na Turkami. Tam też skierowaliśmy na początek swoje kroki.

Kościół okazał się zamknięty. Przypadkiem i wypadkiem napatoczył się proboszcz, który ulegając namowom Jerzego i naszym otworzył nam podwoje świątyni. A jest tam co oglądać. Kościół, pomimo odmiennych kolei wojen i okupacji przez ponad 300 lat ulegał niewielkim zmianom. Zachował się oryginalny wystrój wnętrza a także niewielkie katakumby grobowe, do których dzięki uprzejmości kapłana mogliśmy wejść i zobaczyć między innymi trumnę z ciałem założyciela miasta Stanisława Antoniego Szczuki herbu Grabie. Sama świątynia także zasługuje na uwagę. Potężny ołtarz główny z herbami rodów Sobieskich i Szczuków, relikwie świętych i złocenia są naprawdę imponujące.

Z kościoła przejechaliśmy naszymi bolidami na posesję Jerzego, gdzie na poczesnym miejscu stoi sobie czołg.

Radziecki T-34-85. Piękny w swej prostocie czołg średni, który do dziś ? niemal 70 lat od wejścia do służby - wciąż znajduje się na wyposażeniu niektórych armii świata, zwłaszcza w Afryce. Ostatnio ten typ czołgu oficjalnie został użyty w boju 1995 roku w Bośni. Tak więc jak widać mimo upływu czasu pojazd wciąż budzi strach w sercach wrogów Socjalistycznej Ojczyzny!!! Ups? to już nie te lata, wybaczcie, przypomniały mi się stare, dobre czasy głębokiego PRL? ech, te wspomnienia? Ale wróćmy do rzeczywistości?

Konkretny egzemplarz wozu bojowego ma swoją dość pogmatwaną historię kontaktów ze złomiarzami, którym udało się go niemal unicestwić, ale dzięki szybkiej (?) reakcji Policji (tja, żeby nie media to gówno by było a nie czołg) pojazd wrócił na swoje miejsce. O złomiarzach będzie jeszcze później?

Oprócz czołgu radośnie szczerzą lufy działka ppanc. i moździerze, słupy graniczne, bunkier obserwacyjny, płyta pancerna a wszystko jest ładnie otoczone drutem kolczastym na zasiekach. Brakuje tylko Maxima na taczance i byłby komplet ;-)

Sobota.

Wstałem. Zaliczyłem szczątkową higienę osobistą. Zjadłem. Posprzątałem. Wsiadłem. Pojechałem. Spotkałem. Na placu Tysiąclecia w Szczuczynie czekał na nas ze swą opowieścią dr Tomasz Wesołowski. Zaczęliśmy od radzieckiej tzw. Linii Mołotowa i jej Punktu Oporu ?Niedźwiadna?.

Wykład na stropie. Bo tego inaczej się nie da nazwać, choć jak pamiętam z uniwerku są Wykłady i ?wykłady?, są Wykładowcy i ?wykładowcy?. Tutaj mieliśmy do czynienia z Wykładowcą i Wykładem, choć opowieść o historii, którą snuł nam Tomek trudno nazwać wykładem. To była Historia w czystym wydaniu. My nie słuchaliśmy, my spijaliśmy słowa z jego ust. My się upajaliśmy tym, co mówił. Niemal dało się zobaczyć te zaprzeszłe wydarzenia i ludzi, które już minęły.

Planowanie, wymierzanie, maskowanie, budowa, konstrukcja, założenia techniczne, założenia taktyczne i strategiczne, wyposażenie, uzbrojenie, szkolenie, służba, walka? Wszystko to nagle w jego ustach staje się proste i przejrzyste, każdy aspekt jest jasny, żadne pytanie nie jest zbyt głupie lub zbyt wydumane. Wszystkie jego miesiące i lata spędzone w zakamarkach bibliotek, ślęczenie nad dokumentami, nad mapami, nad zapiskami i raportami kumuluje się tu, na stropie jakiegoś porzuconego w polu schronu bojowego Punktu Oporu ?Niedźwiadna?.

Przechodzimy do następnego schronu.

I tu nietypowa rzecz ? poterna, a właściwie poterenka łącząca oba schrony, a przecież w przypadku poradzieckich fortyfikacji to rzecz raczej niespotykana. No, ale czas mija szybko i żołądek domaga się swoich praw. Na obiad pojechaliśmy do Kolna.

Zdaje się, że takiej ekipy pani w restauracji na rynku w Kolnie to dawno nie gościła i na długo nas zapamięta. Stali bywalcy sali restauracyjnej wpatrywali się w nas cokolwiek niepewnie i chyba tylko obecność w naszym gronie pań mogła świadczyć, że nie przyjechaliśmy spacyfikować tej biednej mieściny. Kelnerka zaplątała się w swój fartuszek, myliła zamówienia i zestawy, ale muszę przyznać, że walczyła dzielnie i w efekcie mimo błędów i wypaczeń udało jej się nakarmić całą grupę. Wybór potraw był muszę przyznać dość dobry, że składniki świeże (bynajmniej nie dotarły do mnie żadne informacje o długich ?rozmowach? z klozetem bądź innych cudownych objawach) a i smak niezły. Ja szczególnie polecam kotlet de volaille.

I w samochód. I w drogę. Ale niedaleko. Do Nowogrodu. Tuż obok mostu na Narwi. Z parkingu ścieżką w dół nad brzeg rzeki. Stoi. Milczy. Pancerna kopuła pustymi oczodołami strzelnic spogląda w ciszy na lustro wody, na most i na drugi brzeg rzeki, gdzie w 1939 niemieckie wojska próbowały sforsować Narew. Czeka. Tylko na co? Na kogo? Obrońcy odeszli już dawno. Ci, którzy zaczęli tamtą wojnę też już odeszli. Na kogo czeka? Tego dnia czekał na nas. Wdrapaliśmy mu się na strop, rozsiedliśmy w na kopule, rozłożyliśmy na trawie i znów wsłuchaliśmy w opowieść o tym, co już było i miejmy nadzieję już nigdy nie wróci. Opowieść o wojnie.

Duża cześć z nas zna polskie schrony przedmościa Nowogród. Wie, gdzie są, w jakim są stanie. Kilku z nas spędziło niejeden dzień czy też noc w gościnnych murach zagubionych pośród lasów i łąk schronów. Zna ich historię, ich ?pochodzenie?, ich genezę, przebieg walk. Ale inaczej jest, kiedy się wie, a inaczej jest, kiedy się słucha. A Tomek miał wiele do przekazania. Pamiętamy o takich miejscach jak Westerplatte, Mława, Wizna, Bzura czy Hel. Wiemy o takich miejscach jak Nowogród, ale podręcznik czy książka przemawia do pamięci, lecz nie jest w stanie przemówić do uczuć. Suche fakty podane na tacy brzmią inaczej, niż wyobraźnia, która gra jak orkiestra symfoniczna, kiedy stoisz na stropie polskiego schronu nad Narwią i słuchasz o poświęceniu i walce, o bohaterstwie, tchórzostwie i śmierci tych, którzy polegli tu, w tym miejscu w obronie Ojczyzny. Gdy patrzysz na rzekę, która stała się okopem, siedzisz później na kopule, która stała się grobem. Ja patrząc na tą rzekę i na te schrony wciąż zadawałem sobie pytanie ? czy ja będąc na ich miejscu dokonałbym tego samego? Czy może rzuciłbym karabin i z krzykiem uciekł do domu? A może trwał na swojej pozycji do końca? Tylko jaki byłby ten koniec? To, że mogliśmy stać na tych schronach, to, że Tomek mógł nam opowiedzieć o tym, co się działo w tym miejscu i to, że mógł zrobić to oficjalnie i po polsku, a nie po niemiecku lub rosyjsku zawdzięczamy wielu zakrętom historii. I tym ludziom, którzy w tamtym miejscy walczyli i ginęli. Tego dnia, gdzieś tam na tamtych schronach przyszła do nas Historia, stanęła sobie z boku i powiedziała ?Taka byłam??

Najpierw był schron tuż przy moście. Świetnie zachowany, oczyszczony i? zamknięty. Choć w sumie biorąc pod uwagę stan techniczny i dewastację innych obiektów a także to, w jaki sposób nasi rodacy (?) traktują swoje dziedzictwo to się wcale nie dziwię, że schron został odizolowany od ?społeczeństwa?. Normalny człowiek przyjdzie, obejrzy, pokiwa głową, może później sięgnie po książkę czy Internet, żeby dowiedzieć się skąd się wziął taki kawał betonu nad rzeką, a bydlę wpadnie, rzygnie, beknie, nasra, zostawi kilka butelek i pójdzie dalej zostawiać swój ?ślad? na świecie. Wszyscy wiemy, czym się kończą wizyty bydła na obiektach i jak są traktowane niektóre schrony. Ten był bezpieczny? ;-)

Kolejny schron gdzieś w polu na obrzeżach miasta nosił na sobie ślady ostrzału i napraw wykonanych już po przejęciu obiektu przez wojska radzieckie. Trzeba przyznać projektantom, że lokalizacja była niemal idealna ? pole ostrzału było naprawdę imponujące.


I kolejny obiekt, tym razem całkowicie zniszczony, bez kopuły. Oryginalnie obiekt stanowił ? i wciąż właściwie stanowi ? fragment grobli prowadzącej kiedyś do przyczółka mostowego. Pozostały jedynie zewnętrzne ściany i odrobina gruzu. No i oczywiście nieodłączny element ? plastikowe butelki. Jakim trzeba być zwierzęciem, żeby tak traktować własną przeszłość? Ech? no cóż? Obok schronu podczas przygotowań do rekonstrukcji kilka lat temu wykopano króciutką transzeję dobiegową i to przy jej smętnych resztkach postaliśmy chwilę słuchając historii tegoż obiektu. Dalej w drogę, bo czas nas goni.

Z drogi go nie widać, chyba zresztą jak większości tego typu obiektów. Może właśnie dzięki temu nie jest wymalowany farbą w spreju i śmieci też nie jest za dużo. Jego smętne resztki stoją sobie cichutko w zakolu rzeki. Kiedyś miejsce spotkań zbowidowców i lokalnych notabli w każdą rocznicę wybuchu II WŚ o czym świadczą dwa zardzewiałe maszty na flagi. Wysadzony w drobny mak, zostało tylko ?trochę? betonu i zbrojenia. Ale może właśnie dlatego jest tak piękny? W swój dziwny i przewrotny sposób. Podziwiam grubość muru i spoistość zbrojenia, które mimo oddziaływania materiałów wybuchowych i lat, które minęły od czasu Wojny wciąż jest w świetnym stanie. Wracamy do samochodów.

Dawno nie trenowałem jazdy terenowej, właściwie to nigdy nie miałem takich ambicji a już mój ?bolid? niemieckiej produkcji na pewno nie pretenduje do miana samochodu terenowego. Słaby silnik i przedni napęd, niskie zawieszenie oraz buda kombi stanowczo nie pozwalają mu wejść do grona takich sław jak Jeep, Hummer czy Land Rover ale DAŁEM radę! Po prostu zachwyciłem się sobą i moim blaszanym rumakiem tak, że chyba w przyszłym roku wezmę udział w eliminacjach do Rajdu Dakar albo sam sobie zorganizuję jakieś lokalne Camel Trophy. No, ale dość zachwytów motoryzacyjnych bo to czeka na nas schron z czeską kopułką pancerną.

Kopułką, bo inaczej tego nazwać się nie da. Kopułka zdjęta z czeskich schronów zajętych przez armię polską na Zaolziu w 1938 roku została wmontowana w polski schron w charakterze kopuły obserwacyjnej, bo chyba do niczego innego się nie nadawała. Malutkie to jakieś takie, jak wlazłem do środka to ledwom się mieścił i obrócić się też było ciężko. Kopułka ma za sobą smutny epizod ze złomiarzami w roli głównej. Złomiarze przeprowadzili akcję ?odzyskiwania? złomu ze schronów. Jedną kopułę odcięli i wywieźli na skup, na szczęście rozum prowadzącego skup podpowiedział mu, co należy zrobić i powiadomił policję, która ? o dziwo i chwała Wam za to Panowie Policjanci ? stanęła na wysokości zadania i zgarnęła towarzystwo podczas wycinania czeskiej kopułki. Sąd oczywiście zamiast dołożyć im taką karę, że nie wypłacili by się przez ruski miesiąc pogłaskał ich po głowie i pogroził paluszkiem, ale kopułka ocalała i wysiłkiem lokalnych miłośników znów została przymocowana do podstawy. Nosi teraz na sobie tragiczne blizny pozostałe od palnika. Przetrwała wojnę, okupacje armii niemieckiej i radzieckiej, znów niemieckiej i znów radzieckiej a zniszczyli ją rodacy z myślą o czort wie czym. Bo na pewno z powodu biedy i trudnej sytuacją życiowej? Pięści się zaciskają na samą myśl. Właśnie w ten sposób, przed nie głupotę tylko DEBILIZM giną wartościowe pamiątki naszej przeszłości, z pustym łbem nieskażonym myślą łapie taki debil za palnik i leci w pole bo ?tam panie, tak kole gruszy siakowyś bunkier, panie i tamój panie taka metalowa wanna panie i to ze 200 kilo panie będzie? Panie toć to pół metra kartofli abo i z 10 win w markiecie u Zdziska??

Ech, szkoda slow? Na szczęście tym razem skończyło się szczęśliwie? (ale mi fajna figura retoryczna wyszła)

Jeszcze tylko Grześ sprawdził wytrzymałość naszych organów słuchowych resztkami swej kolekcji pirotechnicznej i można było powędrować dalej. Podejrzewam, że okoliczni mieszkańcy mieli wrażenia powrotu do lat wojennych, bo kanonada był naprawdę imponująca, ale jakoś nikt po polu z kosą osadzoną na sztorc nas nie pogonił, więc albo daleko mieli albo naród dziś taki strachliwy, że pochował się z chałupach, wlazł pod pierzyny i siedział cicho coby Bunkrowców nie drażnić i ?nieszczyńścia? na obejście nie ściągnąć, albo i innego ?złego? nie drażnić. Przecie odczynienie uroków to koszta, kurtka mać, bo szaman za darmo nie przyjedzie?

Daleko nie było, ot taki sobie spacerek po lasku dla rozruszania nóg i płuc. Podziwiając uwijające się mrówki i pszczółki doszliśmy sobie nieśpiesznie do ?last but not least? obiektu z dwiema kopułami.

Kawał żelbetu, zwłaszcza jak na polskie konstrukcje, które z założenia były lekkimi pozycjami polowymi. Dwie kopuły uzbrojone w ckm bardzo zbliżają wygląd obiektu do podobnych, budowanych w tym samym mniej więcej czasie obiektów niemieckich. Ale oznaczenia kopuł nie pozostawiają żadnych wątpliwości po czyjej stronie leży ?odpowiedzialność? za ?popełnienie? tego kawału żelbetu samotnie stojącego w środku lasu. Znów włazimy na strop i spokojnie słuchamy opowieści Tomka. Nagle gdzieś zza krzaków wychla się pomarszczona twarz starszego pana, który jak się dowiedział, kim jesteśmy i co też my tam porabiamy zafundował nam skróconą wersję swych wspomnień z okresu Września, jak to jedzenie żołnierzom nosił i razem ze swoim tatą im pomagał. Chwała mu za to.

Słuchamy Tomka. O tym jak tu, w tym miejscu w dniach 8 do 10 września 1939 walczyli i umierali za naszą Ojczyznę żołnierze 33 pułku piechoty pod dowództwem podpułkownika Lucjana Stanka. Przestrzelona kopuła, ślady postrzałów na żelbecie schronu, słowa opowieści płynące w przestrzeń odrobinę przybliżają nam te dni i pozwalają nawet przez tą przestrzeń lat dostrzec jak ciężkie i jak krwawe walki były tu prowadzone. Gloria victis? Vae victis?


Dziękujemy wam, ?sojusznicy? zza oceanu za ?pomoc? w 1939, dziękujemy Wam za 45 lat ?przyjaźni? radzieckiej. Za poległych żołnierzy na Westerplatte, pod Wizną i pod Nowogrodem. Za zniszczoną Warszawę i pomordowanych polskich obywateli. Dziękujemy Wam, ?sojusznicy??

Powoli wracamy do samochodów. Znów lekka wprawka do przyszłego Rajdu Dakar i dalej już asfaltową, typową polską drogą (znaczy się dziury jak jasna?) wracamy sobie nieśpiesznie (bo drogówka poluje) na biwak?

Tam znów ognisko po chwili powitało nas swym blaskiem, tam jeszcze długo w nocy można było usłyszeć nasze głosy, jeszcze dużo pytań było do Tomka. Swoją drogą facet jest niestrudzony. Cholera, dlaczego ja nie trafiłem na takich wykładowców na swoich studiach? Dziś byłbym najlepszym specjalistą w swoje dziedzinie w kraju ;-). Mam tylko nadzieję, Tomek, że żona Cię z domu nie wygoniła a nasz drobny upominek dziękczynny smakował (?).


Rześki poranek powitał nas słońcem i wiatrem. Szybka wizyta z kukurydzianych ostępach pozwoliła hydraulice znów funkcjonować bez problemów. Ale już cywilizacja się o nas upomina. Już zegarek na ręku staje się nie przykrym dodatkiem, ale dyktatorem i zaczyna przypominać ? do domu, do domu, do domu? Tam dzieci, obowiązki, biurko i komputer, tam garnitur i odpowiedzialność. Tu jeszcze przez chwilę glany i bojówki, tu jeszcze żelbet i Bunkrowcy. Tu jeszcze przyjaciele? Tam biurowiec i klimatyzowane biuro? Ech?

Jeszcze tylko na chwilę do Pisza, jeszcze tylko na chwilę do Modlina? Oby jak najdłużej odciągnąć ten moment powrotu. Ale czas jest nieubłagany?

Wróciłem do domu. Rozpakowałem powoli plecak, jeszcze przed włożeniem do schowka przez chwilę upajałem się zapachem dymu z ogniska i mokrej trawy. Jeszcze przez kilka sekund? Ale cywilizacja nie znosi konkurencji. Ona nas wciąga i chyba powoli zabija?

Jurek, Tomek pozwólcie, że jeszcze raz podziękuję Wam w swoim imieniu. Wasza chęć pomocy nam były budujące. Dzięki takim ludziom jak Wy ponownie zaczynam wierzyć w takie ideały jak bezinteresowność. Dziękuję Wam za uśmiech i czas nam poświęcony. Za wiedzę i pasję. Za to, że Wam się chce? Dzięki takim ludziom jak Wy chce mi się założyć znów ten plecak i znów gdzieś pojechać obejrzeć kolejny ?kawałek? żelbetu albo cegły. Chylę czoło przed Wami.

A my? A my wróciliśmy do domów i? zaczęliśmy planować kolejną wyprawę? :D

Bukrowcy!!! Za Mrok i Ciszę!!!

 

Chomik, Warszawa 2011