W Lubuskiem są 53 budowle ochronne i w tym tylko dwa schrony z prawdziwego zdarzenia. No i nie ma co kryć: pozostałe 51 to najczęściej zarastające kurzem piwnice z nieaktualnymi mapami i starym sprzętem, które budowali Niemcy. Na własne oczy zobaczyliśmy to we wtorek przy okazji zwiedzania bunkra pod magistratem w Gorzowie.
Na ścianach wisiały stare, nieaktualne mapy, wycięte ze styropianu obrysy gmin, telefony pamiętały lata 70. (komórki nie mają tu zasięgu), a na dodatek nie było kuchni. - Trochę to wszystko śmieszne - mówił Romuald Śmierzchalski, który też oglądał podziemia.
Okazało się, że w razie wojny urzędnicy braliby jedzenie... z baru nieopodal magistratu. Pod warunkiem, że zobaczyliby, czy można bezpiecznie wyjść, bo wizjery są tak zakurzone, że jak patrzysz, to nic nie widzisz. Mogliby za to na głodniaka posurfować sobie w internecie.
Jarosław Śliwiński, który w urzędzie wojewódzkim odpowiada za bezpieczeństwo i sytuacje kryzysowe w całym Lubuskiem, przyznaje: większość z tego, co ludzie nazywają schronami, to tylko tzw. budowlane ochronne. Są w wielu miastach. - Mogą służyć do ukrycia, ale nie wytrzymają ataku nuklearnego. I dziś faktycznie wiele z nich trąci myszką - dodaje.
Schrony z prawdziwego zdarzenia mamy dwa. Jeden w Zielonej Górze pod elektrociepłownią. Drugi w Gorzowie nieopodal... - To tajemnica państwowa. Nic na ten temat nie powiem - ucina Śliwiński. Próbujemy, nalegamy. Nic z tego. Nie wiadomo nawet, dlaczego schron zielonogórski jest jawny, a gorzowski tajny. - To tajne - ucina kolejny raz Śliwiński. Zdradza tylko, że schrony mają swoje ujęcia wody, łącza telefoniczne, wydajną wentylację i wszelkie bajery. I że można w nich przebywać "wystarczająco długo”. Na koniec podrzuca ciekawostkę: - Sale narad są niebieskie, a korytarze żółte.
Nie chodzi jednak o malowanie świata na żółto i na niebiesko tak sobie. Niebieski daje poczucie chłodu (w sali narad podczas wojen może być gorąco) a korytarze są żółte, bo są.
Ja bym tam została w domu
Po małym zastanowieniu udaje się nam namierzyć utajniony gorzowski schron (żeby nie narażać się na karę za zdradę tajemnicy państwowej, nie napiszemy, gdzie jest). Można powiedzieć, że zakopano go w okolicach centrum.
We wszystkich budowlach ochronnych w Lubuskiem zmieści się tylko 5 tys. ludzi. Co z pozostałym milionem mieszkańców? - Trzeba będzie sobie jakoś poradzić - śmieje się Władysław Garlicki z Gorzowa. Przyznaje, że najpewniej próbowałby uciekać do któregoś z przejść podziemnych. Czesław Dzięcioł z Kostrzyna ruszyłby w stronę starych umocnień nieopodal Odry. - Ale przecież nic nam nie grozi. Kto miałby nas atakować? - mówi. Marianna Mizera z Międzyrzecza chwile się zastanawia. - Bunkry, schrony? Nigdzie bym nie uciekała. Zostałabym w domu - stwierdza wreszcie.
Zielonogórzanin Daniel Skrzypek nie ma takich dylematów. W końcu jest pełnomocnikiem ds. ochrony i zarządzania kryzysowego w zielonogórskiej elektrociepłowni. Dla niego i 199 pracowników firmy miejsce w schronie na pewno by się znalazło.
- A gdyby na widok atomowego grzyba zapukał do was prezydent albo kobieta z dzieckiem, wpuściłby ich pan? - pytamy zaczepnie.
- Wie pan, mamy ograniczoną ilość powietrza i procedury... - mówi Skrzypek.
Ale pewnie by wpuścił.
Tomasz Rusek
www.gazetalubuska.pl