Gdyby ktoś wcześniej zebrał w całość sygnały jakie przez blisko 65 lat od zakończenia wojny pojawiały się na terenie powiatu i tak raczej nie połączyłby ich w całość. Gdyby nawet je połączył i wyciągnął z nich trafne wnioski to raczej okrzyknięto by go wariatem. To bowiem co okazało się prawdą jeszcze dziś nie mieści się nikomu w głowie.
O tym zaś, że Wał Pomorski nie był jedynie bezładną kupą betonu służącą do zatrzymania nacierających ze wschodu wojsk polskich i radzieckich mówióło wielu historyków. Mało tego. Wszelkiego rodzaju fortyfikacje jak choćby linia Mginota we Francji, czy Karola w Czechosłowacji już na początku wojny wykazały swą wątpliwą skuteczność. Po prostu można było praktycznie zawsze obejść je z boku i dlatego też rozbudowa Wału była wątpliwa pod względem strategicznym...
Mimo to zainwestowano miliony ówczesnych marek na rozbudowę umocnień. System bunkrów połączony został korytarzami, tyle, że jego systemu nie znał nikt. O podziemiach mówiło się co najwyżej w sferze spekulacji, sensacji i niepotwierdzonych plotek. Do dnia dzisiejszego, pomimo ogromnej pedantyczności i skrupulatności Niemców nie przetrwały plany umocnień a nawet ich dokumentacja techniczna, którą uzupełniano na podstawie podobnych umocnień w innych rejonach Europy. Być może komuś zależało na tym, aby nikt niepowołany nie poznał nigdy planów umocnień a zwłaszcza ich podziemi?
Pojawiały się pewne sygnały. Jak wiadomo teren dawnego "cyrku" czy "łączności" ma na swoim terenie bunkry włączone do systemu umocnień. Co ciekawe, część z tych bunkrów zalana jest wodą. Swego czasu przeprowadzono pewne doświadczenia wrzucając do wody silny barwnik. Zabarwiona woda pojawiała się wówczas w jeziorze Wojskowym i Raduniu. Musiały mieć więc ze sobą jakieś połączenie...
- Były to lata osiemdziesiąte - mówi były żołnierz 2 Brygady Zmechanizowanej. - W piwnicy jednego z budynków koszarowych swego rodzaju niewielki warsztat zrobił kolega. Co ciekawe, kiedy w całym Wałczu gasło światło, tam było. Sam nie wiedział skąd ono się bierze. Ze ściany po prostu wychodziły dwa kable. I w nich cały czas, podejrzewam, że do dziś jest zawsze prąd.
Podobne legendy mówiły o kilku innych fragmentach umocnień. W Górę Wisielczą koło Strzalin miały wjeżdżać nie tylko samochody czy ciężarówki, ale w jej wnętrzu miały niknąć również pociągi. Z Czapy Hitlera podziemne korytarze miały prowadzić w dowolne punkty Wałcza. Podziemiami z Kazika można było przejść rzekomo do "jedynki".
***
Wydarzenia z ostatnich kilku tygodni utrzymywane były w ścisłej tajemnicy. Sensacja zrobiła się na tyle duża, że nie sposób było dłużej utrzymać ją w tajemnicy. Wszystko zaczęło się prozaicznie. Od zatrzymania mężczyzny, obcokrajowca, który usiłował sprzedać w kantorze obcą walutę.
- Otrzymaliśmy sygnał, że mężczyzna stara się w jednym z kantorów wprowadzić do obiegu fałszywe dolary - mówi oficer prasowy KPP w Wałczu asp. Arkadiusz Górecki. - Wysłany na miejsce patrol dokonał zatrzymania. Mężczyzna nie posiadał przy sobie jakichkolwiek dokumentów. W trakcie przesłuchania okazało się, że dolary były autentyczne, tyle, że wyszły już z obiegu ze względu na datę produkcji. Policjantów prowadzących przesłuchanie zaintrygowały jednak inne fakty. Mężczyzna nie posiadał jakichkolwiek dokumentów. Nie potrafił precyzyjnie wskazać adresu zameldowania na terenie Niemiec ani miejsca zatrzymania w Wałczy bądź na terenie powiatu.
Mężczyzna kwalifikował się na zatrzymanie do wyjaśnienia. Najwyraźniej jednak w tym wypadku zwyciężył policyjny instynkt. Niemiec, Peter V. (jak się przedstawił) został zwolniony. Oczywiście ruszył za nim ogon...
- Prowokacja się udała - mówi asp. A. Górecki. - Policjanci doszli za obserwowanym do jednego z domów, którego ze względów bezpieczeństwa i dobra śledztwa nie wymienię. Tam mężczyzna po prostu zniknął. Sprowadzona ekipa techniczna odnalazła bardzo sprytnie zamaskowane wejście do podziemi.
Powiadomiona została Komenda Wojewódzka. Przesłane zostało wsparcie, w tym przyjechała ekipa saperów. Powiadomiono pogotowie i inne służby, które oczekiwały w pobliżu gotowe natychmiast przystąpić do działania.
- Nie wiedzieliśmy co możemy napotkać - mówi podkom. Mariusz Z. z Nieetatowej Grupy Antyterorystycznej. - Spodziewaliśmy się wszystkiego. To co zobaczzyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. To było najprawdziwsze podziemne miasto. Korytarze miały dziesiątki kilometrów. Od głównych korytarzy, którymi można było swobodnie jechać samochodem dochodziły mniejsze prowadzące do różnej wielkości pomieszczeń. Ludzie których tam napotykaliśmy nie stawiali jakiegokolwiek oporu. Zachowywali się spokojnie, a nawet powiedziałbym, że na twarzach niektórych osób można było dostrzec ulgę. Pobieżne przeczesanie korytarzy zjęło kilkanaście godzin. Około 23.00 wyprowadzono na powierzchnię zatrzymanych.
Zatrzymano w sumie 67 osób w tym 12 dzieci w wieku szkolnym. Nie wiadomo było jadnak jak ich zakwalifikować. Nie byli w końcu przestępcami, a przyznajmniej nikt bez dowodów nie postawiłby im jakiegokolwiek zarzutu. Może co najwyżej nielegalne przebywanie na terenie RP...
***
- Około 23.00 odebrałem telefon - mówi starosta Bogdan Wankiewicz. - W pierwszej chwili myślałem, że mój rozmówca solidnie się napił. Usłyszałem bowiem, że pod Wałczem zatrzymano kilkudziesięcioosobową grupę Niemców. Proszono o kontakt z wojewodą i instrukcje co dalej z nimi robić. Oraz załatwienie miejsca gdzie można byłoby ich przewieźć.
Udało się skontaktować z burmistrzem.
- Moja reakcja była popdobna do starosty - przyznaje burmistrz Zdzisław Tuderek. - Sądziłem, że ktoś musiał solidnie przedawkować z alkoholem. Skąd w podziemiach Wałcza wzięli się ludzie. Ale oczywiście nie sposób było całkowicie zlekceważyć sygnał. Zapropponowałem aby zatrzymanych przewieziono na MOSiR. Oczywiście wszystko odbyło się w pełnej tajemnicy.
Poinformowana została niemiecka ambasada. Ściągnięto tłumaczy. Wszystsko odbywało się jednak w pełnej tajemnicy.
- Ośrodek działał zupełnie normalnie - mówi dyrektor MOSiR, Edmund Koteras. - Niemniej część hotelowa gdzie byli zatrzymani całkowicie odcięto. Chodziło o to aby uniemożliwić im z jednej strony ucieczkę gdyby komuś przyszło coś takiego do głowy, a z drugiej aby utrzymać wszystko w tajemnicy głównie przed mediami. Sądzę, że nikt nie miał pojęcia z czym tak do końca mamy do czynienia. Ci ludzie sprawiali wrażenie jakby od dziesięcioleci nie widzieli normalnego świata. Dziwiło ich wszystko, choćby telewizor, aparat cyfrowy, a nawet naczynia jednorazowe.
- Sprowadziliśmy tłumaczy - mówi starosta B. Wankiewicz. - W nocy staraliśmy się dowiedzieć z czym właściwie mamy do czynienia. Większość odmawiała rozmowy, jakichkolwiek wyjaśnień. Wyglądało to tak, jakby czas dla nich zatrzymał się w czterdziestym piątym roku. Było to coś nieprawdopodobnego. Byli wśród zatrzymanych ludzie starsi, ale i kilkumiesięczne dzieci. Czekaliśmy na przyjazd kogoś od wojewody, a z tego co słyszeliśmy także i z Warszawy. Sprawą zainteresowały się służby specjalne. Właściwie jakichkolwiek wyjaśnień udzielał jedynie Peter V., który jako pierwszy wpadł w ręce policji. Od tego co mówił włos jeżył się na głowie. Co jakis czas butnie zaznaczał, że są ostatnimi żołnierzami fuhrera. Wyglądało to tak, jakby dla nich wojna trwała cały czas. Chociaż oczywiście wiedzieli o jej zakończeniu.
Powoli wyłaniał się wręcz nieprawdopodobny obraz. Potwierdzili go przedstawiciele służb specjalnych, którzy rozpoczęli rozmowy z zatrzymanymi Niemcami. Pozwolono w ich obecności na rozmowę z Peterem V.
- Wiadomo było, że wojna jest przegrana - mówił Peter V. - Mnie oczywiście nie było wówczas na świecie. Wiem to od swojego ojca, oficera SS. Wóczas zrodził się w dowództwie SS pomysł. Wśród najbardziej wiernych fuchrerowi dowódców, wśród których był oczywiście i mój ojciec. Niektórzy powiedzieli by dziś, że byli to fanatycy. Dla mnie byli to prawdziwi żołnierze. Zdawali sobie sprawę, że wielu oficerów SS skończy pod ścianą albo na szubienicy za swoje zbrodnie. Postanowili przeczekać w ukryciu i czekać aż faszyzm odrodzi się na nowo. Z tego co wiem w kilkunastu, a może i kilkudziesięciu miejscach w Europie są podobne ukryte miasteczka. Byli do nich wprowadzani najbardziej zasłużeni, młodzi, czyści rasowo oficerowie SS. Z nimi zamknięte były również wyselekcjonowane młode kobiety. Miasteczka były zupełnie samowystarczalne. Posiadały włąsne ujęcia wody, agregaty prądotwórcze z ogromnymi zapasami paliwa. Do tego nagromadzono żywność. Specjalna grupa SS-manów miała za zadanie opiekę nad tymi podziemnymi miastami. Co jakiś czas dostarczano świeżą żywność i lekarstwa. W ostateczności mogłem wychodzić na powierzchnię aby zakupić najbardziej niezbędne rzeczy. To jednak nie było konieczne. W miasteczku żyliśmy, rodziły się dzieci, a starzy umierali. Życie toczyło się jak w normalnym mieście.
***
Peter V. nie wspomniał jednak o najistotniejszej kwestii. W podziemiach zgromadzone były wręcz niewyobrażalnej wartości skarby. Teoretycznie miały one służyć ich utrzymaniu i w przyszłości być wykorzystane na odrodzenie rzeszy.
- Przeprowadzone zostały gruntowne przeszukania podziemi - mówi proszący o anonimowość oficer służb specjalnych. - Nagroamdzono w nich dzieła sztuki zrabowane w muzeach na całym świecie. W tej chwili staramy się jakoś je zinwentaryzować i ustalić skąd były skradzione. Ponadto w pomieszczeniach zgromadzono szereg kosztowoności, złoto w sztabkach i monetach. Także duże ilości obcych walut. Wydaje się, że była to bardzo sprytnie zorganizowana akcja. Z tego co udało się zorientować to właśnie ukrycie skarbów i zapewnienie im ochrony było powodem do zorganizowania takiej akcji. Co jakiś czas do podziemi schodzili jacyś ludzi, którzy wyciągali kosztowności czy dzieła sztuki. Sądzimy, że byli to właśnie organizatorzy, a być może już potomkowie organizarorów całej akcji. Nie udało się spenetrować jeszcze wszystkich pomieszczeń. Część z nich jest zamaskowana, a część chroniona ładunkami wybuchowymi. Oczyszczamy je jeden po drugim. Z informacji jakie uzyskaliśmy być może czeka na nas wielka niespodzianka. Według jednego z zatrzymanych mężczyzn widział on jak wnoszono do podziemi pod koniec 44 lub na początku 45 roku wiele skrzyń ostemplowanych jako pochodzące z Królewca. Tych skrzyń jeszcze nie odnaleziono. Gdzieś muszą być w podziemiach. Wiadomo natomiast co ukryte było w Królewcu... Bursztynowa Komnata. Nie wierzę w cuda ale może się zdarzy...
- Byłem w podziemiach - móowi Roman Wiśniewski, naczelnik promocji w starostwie. - Wrażenie robią nieprawdopodobne. Ludzie żyjący w nich przez ponad 60 lat urządzili prawdziwe miasteczko. Patrzę przez pryzmat atrakcji turystycznej. Nikt o tym na razie nie wie i póki nie zostanie sprawdzony każdy centymetr podziemi nie mogą byc udostępnione zwiedzającym. Na pewno jednak będzie to sensacja na skalę światową. Sieć podziemnych korytarzy sięga Tuczna i Mirosławca. Pod Wałczem są pomieszczenia w których swobodnie można nawrócić tirem. Na razie wejścia utrzymywane są ze zrozumiałych względów w tajemnicy. Plany związane z wykorzystaniem turystycznym podziemi są jednak ogromne.
- Jest to niebywała szansa - mówi starosta B. Wankiewicz. - Zwrócę się do Rady o znalezienie dodatkowych funduszy. Powiat będzie starał się też połączyć działania wszystkich samorządów. Jest to szansa dla wszystkich gmin.
- Wspólnie z burmistrzem również zwrócimy się do radnych o przeznaczenie dodatkowych środków na promocję "podziemnego miasta" - mówi Roman Gniot naczelnik wydziału promocji i rozwoju gospodarczego Wałcza. - Sądzę, że będzie to atrakcja turystyczna, która ściągnie turystów z całego świata. Dlatego nie można zaprzepaścić szansy.
- Oglądałam odnalezione w podziemiach dzieła sztuki - mówi dyrektor wałeckiego muzeum Magdalena Socharska Rola. - To są bezcenne skarby. Nagromadzone w podziemiach przedmioty codziennego użytku mają również ogromną wartość muzealną. Prowadzę już rozmowy przed zatrzymaniem ich w Wałczu. Być może uda się zorganizować muzeum w podziemiach.
***
Służby specjalne przewiozły zatrzymanych Niemców w niewiadome miejsce. Prowadzone jest dochodzenie mające ustalić wspólników działających na powierzchni. Być może dotarcie do nich pozwoli poznać rozmiar całej akcji i odnaleźć pozostałe "ukryte miasteczka".
- Gdyby nie przypadek zapewne wszystko dalej pozostawałoby tajemnicą - mówi oficer służb specjalnych. - Peter V. był jedynym z mieszkańców, który mógł wychodzić na zwnątrz. Były to jednak bardzo sporadyczne przypadki. Tym razem konieczne były lekarstwa, które miał dostarczyć kurier. Miał wypadek i jego przyjazd nie doszedł do skutku. Peter V. zdecydował się wyjść z mieszkania i z braku złotówek postanowił sprzedać dolary. Nie miał pojęcia, że banknoty wyszły z obiegu. Sądzę, że niebawem poznamy wszystko o podziemiach. Kiedy tylko specjaliści przestaną działać podziemia przekazane zostaną samorządom.
R. Orlikowski
"Pojezieże" dziennik powiatu wałeckiego