Tysiące ludzi chciało zobaczyć w weekend dawną fabrykę nitrogliceryny zbudowaną przez Niemców w czasie II wojny światowej. Udało się to tylko dwustu szczęśliwcom, którzy zgłosili się pierwsi.
Fot. Krzysztof Szatkowski / AG
Chwilę po wyjściu z autokaru grupę turystów zatrzymali żołnierze Wehrmachtu. - Papieren, bitte! - zaskoczyli zwiedzających.
Zaraz po wejściu na teren dawnej fabryki NGL-Betrieb, uczestników wycieczki czekały niespodzianki. - Papieren, bitte! - zażądali od przewodnika - przebrani w mundury żołnierzy Trzeciej Rzeszy - studenci lingwistyki Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego. Wyglądali groźnie. Każdy miał w ręku karabin. Rozmawiali między sobą po niemiecku, sprawdzali dokumenty, poganiali grupę, a później eskortowali ją pod główny budynek fabryki. W pewnym momencie autem, pochodzącym z czasów II wojny światowej, podjechał wysokiej rangi urzędnik w czarnym długim skórzanym płaszczu.
Na koniec wyprawy zwiedzającym znienacka zagrodzili drogę Rosjanie. Ten moment miał uświadomić wszystkim, że radziecka armia przejęła obiekt w 1945 r. - Eto faszisty? - zawołał jeden z nich. - Niet, turisty! - odpowiedział mu drugi.
Zwiedzanie bunkrów było nie mniej atrakcyjne niż przedstawienie. Na turystach wrażenie zrobił kilkuminutowy spacer wąskim, niskim i ciemnym tunelem. Ze ścian wystawały kawałki metalu i wsporniki do rur, którymi kiedyś płynęła nitrogliceryna wykorzystywana do produkcji bomb. W pewnej chwili ciszę przerwały dźwięki silników samolotów i odgłosy spadających pocisków. Grupa zastygła w przerażeniu. Kiedy nalot się skończył, ruszyli dalej.
Sylwester Tomczyk, jeden ze zwiedzających: - Zachwyca mnie technologia budowy tych bunkrów. Konstrukcja każdej ze ścian jest przemyślana. Tam gdzie groził wybuch, mury są o dwa razy grubsze niż w innych pomieszczeniach. Niesamowita jest też wytrzymałość tej budowli. Chociaż minęło 60 lat od jej powstania, wszystko jest w świetnym stanie.
Na zwiedzanie bunkrów trzeba było się zapisać. - Zainteresowanie przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Myśleliśmy, że zapisy potrwają dwa tygodnie, tymczasem drugiego dnia nie było już miejsc - mówi Jerzy Derenda, prezes Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy, które zorganizowało tę wyprawę.
Organizatorzy wyprawy chcą, żeby bunkry i fabrykę mógł zwiedzić każdy chętny, a nie tylko nieliczni podczas specjalnych wypraw. - Otwarcie tych bunkrów do stałego zwiedzania to świetny sposób na wypromowanie miasta. Będę w tej sprawie rozmawiał z urzędnikami z bydgoskiego Ratusza - zapowiada Derenda.
Źródło: Gazeta Wyborcza Bydgoszcz
Więcej fotek : http://miasta.gazeta.pl/bydgoszcz/51,35590,4231863.html?i=0